To było Wasz Maraton.
Poprosiłem kilka osób z naszej wspólnej grupy na Facebooku o podzielenie się swoimi emocjami i refleksjami z maratonu.
aktualizacja: chodzi o grupę na Facebooku, którą założyłem i prowadziłem wspólnie
z kilkudziesięcioma świetnymi biegaczkami i biegaczami na 35 PZU Maraton Warszawski.
Na maratonie byłem pacemakerem na czas 3.55 i grupa była dla tych co chcieli i biec ze mną
oraz uzyskać porady, inspirację i szczyptę motywacji.
Z konieczności tylko kilka osób. Za to wiele osób z was podzieliło się refleksjami z biegu
na grupie, za co dziękuję. Zapraszam do lektury postu gościnnego w postaci relacji kilku Maratończyków:
„Dla takich chwil warto żyć”
Ania Skawińska
Prośbę Piotra, by podzielić się wrażeniami z mojego pierwszego startu w maratonie, którym był 35. PZU Maraton Warszawski, przyjęłam jako duże wyróżnienie z jego strony.
Sam 35. PZU Maraton Warszawski wspominam jako fantastyczne przeżycie emocjonalne, sportowe, życiowe, które wynagrodziło z nawiązką cały poprzedzający okres przygotowań, wyrzeczeń, stresów.
Czym byłoby życie bez takich wspaniałych wyzwań?
Odpowiem krótko: „dla takich chwil warto żyć”
Debiut? Byle dobiec!
Zakładany plan na 2-3 tygodnie przed startem był mocno zachowawczy.
Zakładał ni mniej ni więcej: „byle dobiec”. Może chciałam uzyskać czas coś około 4:20-4:30,
ale były to nieśmiałe zamiary początkującej biegaczki.
Jednak im bliżej 29 września 2013 r., tym stopniowo wiara we własne siły rosła,
a nieocenionym kamieniem milowym przygotowań był wspólny, dosyć przypadkowy,
trening z Piotrem (czyli autorem tego bloga) w czwartek 26 września 2013 r.
w Parku Reagana w Gdańsku.
Bezcenna prosta rada!
Zarówno pod kątem sportowym, jak i coachingowym, uwierzyłam we własne możliwości.
Piotr powiedział prostą zasadę, która od tego momentu stała się moim mottem biegowym:
„Ania, biegnij swoje”.
I tak na kilka dni przed 35. PZU Maratonem Warszawskim, stwierdziłam, że trzeba być FIGHTEREM, i powalczyć trochę. Jak mówią: „Się gra się ma”.
Startuję!
Sam start wspominam następująco. Ustawiłam się z pacemakerem na 4:10.
Z tą grupą biegłam około 7-8 km, by potem minimalnie przyspieszyć i być początkowo
w obwodzie grupy 4:00, a potem na jej czele.
Biegło mi się lekko, dobrze, podobnie jak na zawodach Pucharu Maratonu rozgrywanych na dystansie 20 i 25 km w przepięknej scenerii warszawskich lasów, organizowanych przez Fundację Maraton Warszawski. Tylko że teraz byłam przygotowana logistycznie, gdyż miałam jedzenie w postaci żeli energetycznych ze sobą, a nie jak dotychczas… żelków Haribo;)
Ach Ci kibice!
To kibice pozwolili mi „lecieć” jak na skrzydłach cały królewski dystans.
Doping był fantastyczny. Z mojej strony stawiło się wielu przyjaciół, znajomych, kolegów
i koleżanek z pracy, a także rodzina. Kibic w stroju Dartha Vadera w Wilanowie
w okolicach 25-27 km oraz biegający Wiking, to są te momenty, które zapamiętam najmocniej.
Ściana? Jaka ściana?
Co kluczowe. ŻADNEJ ŚCIANY NIE MIAŁAM. Przed startem stwierdziłam, że czarnych samospełniających się wizji nie można mieć. Zwycięstwo dzieje się w głowie, a dopuszczenie myśli o ścianie, to prawie jak przyznanie się do porażki. Czy Kenijczycy mają ścianę?
No właśnie. Dlatego tak bardzo zirytowała mnie dmuchana bramka firmy Adidas z napisem:
„Tu jest ściana” rozstawiona, chyba na 30 lub 33 km.
Przyśpieszamy!
I tym sposobem, mimo że minimalnie wolniej biegłam odcinek 33-37 km, lekko poniżej 6:00 min/km, to POTEM MAGICZNIE PRZYSPIESZYŁAM. Na 40 km miałam tempo 5:18 min/km,
na 41 km 5:26 min/km, by zakończyć w tempie 5:36 min/km.
Łącznie swój pierwszy bieg maratoński ukończyłam w czasie netto 3:58:39, a tempo całego biegu to 5:41 min/km. Nie skłamię, jeśli przyznam się, że w którymś momencie biegu zaczęłam żywić szczerą nadzieją, że dogonię grupę Piotra na 3:55.
O mnie, czyli o Ani – skąd się wzięłam na maratonie!
Na sam koniec, krótki rys biegowo-historyczny o autorce. Biegam od kwietnia 2013.
W czerwcu 2013 przebiegłam swoją pierwszą „15-stkę” i wtedy zakochałam się w długich dystansach. Decyzję o starcie w maratonie podjęłam po kilku udanych wybieganiach
na 20-25km w lipcu i sierpniu 2013. Łącznie w ramach wybiegań powyżej 20km, zrobiłam około 250km. Trenowałam cyklicznie 3-4 razy w tygodniu, po co najmniej 40-50km tygodniowo.
W tym miejscu chciałabym pogratulować i przekazać wyrazy uznania wszystkim koleżankom Maratonkom. Stawiłyście czoła wyzwaniu! Jesteście ZWYCIĘZCAMI!
Nas biegaczek na 35. PZU Maratonie Warszawskim było około 12%.
Podsumowując; dla takich chwil warto żyć…
Ania Skawińska (6087)
To dopiero początek
Piotr Pokrzywka
Moje początki
“Kwiecień 2012 – postanowiłem pobiegać. Jeszcze nie połknąłem wtedy bakcyla aby rzucać się na dystans maratoński. Ale już 34 MW śledziłem w tv i podziwiałem ludzi którzy wystartowali.
W maju AD 2013 stało się. Postanowiłem pobiec w 35. Maratonie Warszawskim. I tak od czerwca realizowałem plan przygotowujący biegacza amatora do startu na dystansie 42.195 km.
Wiem, kto to pacemaker!
Przed maratonem wiedziałem, że istnieje ktoś taki jak pacemaker. Zamarzyłem sobie złamać 4 godziny. Wiedziałem, że to jak na debiutanta ambitny plan, ale wierzyłem w siebie. Nie chciałem biec sam i martwić się o pilnowanie czasu i tempa. Wiedziałem, że Oni (Pacemakerzy) są po to aby innych w tym aspekcie wyręczyć.
Grupa Piotrka
Nie pamiętam nawet jak natrafiłem na Piotra Stanka i na utworzoną przez niego na Facebooku (dalej “fb”) grupę „Maratończycy 3:55 Maraton Warszawski”.
Ale niezmiernie się cieszę, że mój wybór padł właśnie na niego.
Grupa okazała się niezwykle aktywna przed maratonem. To właśnie dzięki niej nabrałem jeszcze większego respektu
(którego i tak mi nie brakowało) do tego dystansu.
Przygotowania
Przed maratonem podczas długich wybiegań radziłem sobie bez wody,
tutaj nagle przyjmowałem ją na każdym pkt. Po trochu co prawda ale przyjmowałem. Myślę, że i do tego trzeba organizm przygotować. Ja tego nie zrobiłem i to też mogło mieć wpływ na bieg.
Nie wspomnę już o żelach które nawet nie wiem jak smakują:). Także jeszcze sporo przede mną.
To był mój bieg …
Wiele km wybieganych samotnie podczas treningów przygotowało mnie mentalnie i fizycznie. Wiedziałem, że sam bieg i to jak sobie poradzę, zależy w największym stopniu ode mnie.
Tak było.
… z wsparciem i otuchą Grupy
Jednak siły i otuchy dodawał mi fakt, że jednak nie byłem tak do końca sam. Oprócz tysięcy ludzi stojących na Moście Poniatowskiego była właśnie ta grupa z fb.
Chcąca przebiec maraton w czasie 3:55:00.
Dyskusja wywołana wcześniej na fb,
dzielenie się doświadczeniem, pasją, obawami, wspólna motywacja w końcu spotkanie na pół godziny przed startem celem poznania się, zrobienia sobie wspólnego zdjęcia pozwoliły uwierzyć, że ten bieg będzie różnił się od tego co było do tej pory.
I tak było.
Momenty – liczą się te krótkie chwile
Od startu biegłem obok Macieja Mazuruka, który przed biegiem nie szczędził mi nawet tak drobnych uwag, jak odpowiednie zawiązanie sznurowadła. To jemu jak i Piotrowi (czyli autorowi bloga) byłem szczególnie wdzięczny za pomoc przed jak i w trakcie startu.
Obok wbiegnięcia na metę i delektowania się osiągnięciem celu to właśnie te momenty były najważniejsze. Kibice byli wspaniali, dopingowali.
Jednak świadomość, że obok biegnie ktoś kto w połowie biegu (Maciej) pyta
„i jak, w porządku?”, ktoś kto na ok. 30 km (Piotr Stanek)
odwraca się i mówi „i jak Piotr, ok?” daje niesamowitej energii i wiary.
Niby szczegóły jednocześnie jak ważne.
Kryzys
Jednak na własnej skórze przekonałem się, że maraton to nie tylko bieg przyjaźni,
gdzie wszyscy się do siebie uśmiechają i jest ok.
Jak wielu, tak i mnie dopadł kryzys i wiedziałem, że plan który sobie założyłem (3:55:00) muszę porzucić kosztem zrealizowania celu głównego jakim było dobiegnięcie do mety.
Na ok 34 km. nogi nie chciały już nieść.
Były ciężkie jak ołów. Wiedziałem, że to efekt zbyt małej liczby treningów siłowych podczas przygotowania. Nie chcę nazwać tego ścianą, żeby sobie nie utrwalić w głowie jakiś głupot związanych z tym odcinkiem trasy.
Meta i … początek
Wynoszę z tego biegu wiedzę, którą wykorzystam przed kolejnym startem i tyle.
Chwile kryzysu i niezrealizowany plan rekompensuje jednak uczucie
jakie towarzyszy na mecie.
Byłem szczęśliwy, obolały i chciało mi się płakać.
Niesamowite uczucie. Niesamowita adrenalina.
To wszystko uzależnia i wiem, że meta 35. MW była dopiero moim początkiem.
Piotr Pokrzywka (5192)
Mój maraton
Maciej Mazuruk
PRZEWIDYWALNOŚĆ
Może to zabrzmi dziwnie, ale tym razem bieg dla mnie był wielce przewidywalny.
Dużo POZYTYWNYCH czynników wpływających na końcowy rezultat było spełnionych:
– znałem dobrze trasę
– znałem osobę prowadzącą grupę
– wiedziałem, że na trasie biegnę ze znajomymi, tudzież będę miał kibiców
– wiedziałem, że będzie ciężko, szczególnie 35-37 km
– wiedziałem, że na Puławskiej są miejskie podmuchy wiatru – więc chowałem się za ludźmi
– byłem w pełni zdrowy przed startem i dobrze wyspany
Przygotowania fizycznie
Co do przygotowania fizycznego – w niedzielę tydzień przed startem
pobiegłem 10,3 km w 45 min – bez większego wysiłku.
Miałem super przepracowane wakacje w sierpniu:
256 km przebiegnięte, w tym dwa długie wybiegania ok. 3 godz., a dwa ok. 2 godz.
Do tego dużo pływałem.
We wrześniu start w pucharze maratonu 25 km i kolejne 30 km pękło, potem już nieco mniej biegania, jednak półmaraton zrobiłem nieoficjalnie 1:40, więc wiedziałem, że forma jest.
dalej o przewidywaniach
– miałem sprawdzoną super koszulkę ADIZERO – lekką startową, zero obtarć gdziekolwiek – nawet plastrów nie używałem, tylko trochę kremu.
– patrząc na biegaczy, ich historię, debiuty – wiedziałem, że część zrobi lepszy wynik niż przewidywany, część na styku, a część nie zrealizuje (ambitnych celów) – tak jest ZAWSZE, ale wszyscy byli bardzo zadowoleni, korzystali z rad na FB, umieli przeanalizować swój bieg.
– nie było ściany – a de facto lżejsze i trudniejsze momenty na biegu – co jest normalne w ciągu paru godzin wysiłku.
– miałem pełną kontrola tętna w trakcie biegu, pamiętam jak pytałeś (ja – dop. Piotr) po 10 km jak mi idzie, a ja ciągle miałem pierwszy zakres – powoli zaczynam rozumieć mój organizm.
– kalkulator MARCO i jego komentarze – idealnie podpowiedziały jak będzie na trasie.
Jedynie nie przewidziałem, że tak dobry czas zrobię – patrz hasło NIESPODZIANKA.
NIESPODZIANKA!
W postaci osiągniętego czasu 🙂
Można przebiec w mniej niż 4 godziny maraton przy sprzyjających warunkach,
ale wcale nie z takim dużym nakładem pracy.
Wystarczy regularność i starty co pewien czas przez cały rok, dobre jedzenie
i brak szaleństw 2-3 tygodnie przed.
Można przebiec w mniej niż 4 godz – trenując biegi tylko 3 razy w tygodniu [większość biegaczy i trenerów mówi i robi 4 treningi] + spacer/basen/tenis/inna aktywność.
Może to i zabrzmi zarozumiale; ale wiem, po tym maratonie że 3:45 jest w moim zasięgu. Oczywiście pod warunkiem równie sprzyjających okoliczności.
DOBRA STRATEGIA
Negative Splits … jakby stworzony dla mnie, najlepsze wyniki mam właśnie tak biegając.
Dobrze zaplanowałem jedzenie przed i w trakcie. Banany, woda na każdym przystanku, żelki. Bardzo dobrze to było zorganizowane – i przeze mnie i przez organizatorów.
Miałem ciągły kontakt wzrokowy z pacemakerem (lub jego plecami)
i ludźmi biegnącymi wokół a poznanymi na grupie Piotra na Facebooku
Miałem dobre nastawienie psychiczne, biegłem z luzów… a nie taki spięty, na wynik.
A w ciężkich momentach po prostu się modliłem, odmawiane “Zdrowaśki” super odpędzały jakieś ciemne myśli o zmęczeniu.
Rzecz o szacunku
powiedziałem sobie:
– że jak dam radę to wbiegam na metę z Pacemakerem,
– a jak będzie ciężko, choćby i paliło się i waliło – trzymam się Pacemakera
I nawet jak ostatnie 2-3 km będę miał siłę przyspieszyć to i tak kończymy razem – to tak z szacunku dla PIOTRA i jego ciężkiej pracy – zaczęliśmy razem tę przygodę to i skończmy razem 😉
Puentując bardzo dobrze pomogło mi:
– trzymać się PIOTRA –
zdecydowanie najlepsza strategia była i wielka motywacja, no przecież mu [Piotrowi] pokażę, że to co mówi i robi może wpłynąć na czyjś sukces.
Przejrzałem i zastosowałem się do większości uwag z naszej grupy FB 3:55.
Pomogło mi słuchanie innych historii biegowych, rad i doświadczeń.
Dzięki temu oraz przygotowaniu fizycznemu miałem bieg ciągły, bez chwili przerwy na marsz.
W trakcie biegu podnosiłem ręce do góry co parę km, głęboki oddech co pewien czas na kompletną wymianę powietrza w płucach [to dokładnie Twoja rada też była Piotr].
ZDZIWIENIE
Dużo znajomych miało kłopoty z nogami / łydkami / kurczami – i to nawet tych lepiej wytrenowanych – nie wiem, jak to tłumaczyć; czy to już quasi zawodowstwo i związane z tym choroby zawodowe. Mam tu na myśli kontuzje niejako wpisane w proces trenowania, biegania, startowania i regenerowania.
Niestety podczas biegu i w wąskich uliczkach było rozpychanie się.
A przy samych stolikach odbywała się spora walka o jedzenie/picie; dostałem parę kuksańców, sam pewnie też rozdałem.
Pamiętam małą dziewczynkę, która mi picie podawała a ją oblałem….nie wyglądała na szczęśliwą. Wybacz!
SYTUACJE KRYTYCZNE
Było ich kilka. Musiały być.
Ból w łydce …
Na 15 km – gdzieś tak w Łazienkach – poczułem bardzo duży ból mięśniowy w prawej łydce –
z tyłu ; nie był to żaden kurcz, ale może źle stanąłem albo coś tam się nadwyrężyło.
15 km, nawet nie połowa wymagającego biegu i takie coś!
Nie. Żadnej paniki. Spokój ma być. Powiedziałem sobie:
nie panikuję, nie myślę o tym, nie dzielę się z nikim.
Bo Piotr- pacemaker, żona na trasie, koledzy z boku: nie muszą wiedzieć.
Po co ich mam obciążać i sobie dokładać ciężar.
Modliłem się tylko, żeby nic poważnego się nie stało, skarpety kompresyjne w tym momencie bardzo pomagały. Ból w mniejszym lub większym stopniu towarzyszył mi na całej trasie,
ale dopiero ok. dwóch godzin po biegu, jak opadły emocje poczułem, że nie mogę stanąć na nodze i że jest … słabo.
Kryzys pod koniec i krótkie ciemne myśli
Na 35-37 km na Puławskiej przez chwilkę miałem w oczach traumę z zeszłego roku.
To był dla mnie najcięższy odcinek, który rok temu dużo szedłem.
Gdy Piotr przyspieszał zgodnie z przyjętą strategią to…
To miałem ze dwa czy trzy momenty, aby sobie powiedzieć, nie gonię go, lekko zwolnię
a i tak złamię 4 godziny.
Ale …
pamiętasz hasło “Trzymać się Piotra” z akapitu o strategii? No właśnie!
Głupio mi było tak po prostu odpaść ze względu na Piotra 😉
Po drugie wiedziałem, że zaraz zostanie tylko 5 km. I to już będzie z górki i za niecałe pół godziny będzie meta i luzik. Ile to pięciokilometrowych odcinków w sumie w życiu biegłem.
W dodatku przepychał się jakiś gość w niebieskiej koszulce….taka męska złość dodała mi motywacji, aby przed nim ukończyć i nie dać się wyprzedzić. Tak, trochę głupie, ale czasem takie dziwne czynniki też działają i wzbudzają ducha rywalizacji.
META!
Kryzys ostatnich kilometrów został szybko pokonany.
A na metę wbiegliśmy z Piotrem razem! To był świetny bieg!
A to uczucie na mecie – niesamowita satysfakcja i duma.
Maciej Mazuruk 4848
Swoją relację napisał także Konrad Blog Konrada z Vege Runners.
Zapraszam do dzielenia się swoimi przeżyciami z maratonu w komentarzach 🙂
Witam.
Ja tez biegłem z Piotrkiem i jego grupą i dzięki niemu ,,zającowi,, w debiucie zrobiłem 03:52:09.
Biegam rok. A rok temu jak zaczynałem, to nawet niezbyt lubiłem biegać, później była pierwsza kontuzja i nastała zima. Na wiosnę zacząłem tak trochę na poważniej. W czerwcu był pierwszy półmaraton i myśl, że jak biec maraton, to chyba najlepiej teraz tj.w tym roku. Były 3 miesiące do maratonu w Warszawie, znalazłem plan na 3 miesiące i w miarę starałem się go realizować.Udało się i było super. Żadnej ściany, żadnego dramatu,( taki mały słuchawki mi padły na 30km. Ale atmosfera była super i jakoś mega mi to nie przeszkadzało, chociaż miałem nawet specjalną energetyczną play listę na ostanie 10km).
To wszystko sprawiło, że mam ochotę pobiec maraton raz jeszcze, choć generalnie na początku była to tylko jedna z rzeczy na liście THINKS TO DO.
Reasumując, było super i mam zamiar to co najmniej raz jeszcze powtórzyć!
Pozdrawiam. Michał 10941
Pingback: Przerwa ma swoje prawa | Piotr Stanek o bieganiu
Pingback: RUN YOUR MIND Pierwszy maraton - o czym warto pamiętać?
Pingback: Odpoczynek w bieganiu - dlaczego warto robić sobie przerwę od biegania?