Sierpień 2024
Biegam po kilka kilometrów, w porywach siedem.
Listopad 2024
Przebiegam swój pierwszy półmaraton.
Spontan.
Wakacje rodzinne, sierpień 2024 r., Riva del Garda. Chill out i wymiana wiadomości z moim przyjacielem, Przemem.
Nagle impuls, że może bym z nim pobiegł zawody. Przemek biega od 3 lat, dystanse około półmaratonu.
Pobiegnijmy coś razem!
I wtedy na stronie Trentino pojawia się link o półmaratonie. 3 sekundy później zaproszenie wysłałem Przemkowi.
On w dwie odpowiada: TAK. Googlam i szybko pojawia mi się strona Asi o biegu nad Gardą.
Przeczytałem obie relacje (Asia wtedy biegła tam dwa razy i zwiedziła okolicę wdłuż i wszerz) i utwierdziłem się w decyzji.
Czy ten link do zawodów to był przypadek, uśmiech losu? Nie wiem. Wiem, że zaryzykowałem.
Czy było warto?
Wtedy też poczułem, że to będzie moje wydarzenie roku.
Zacząłem planować przygotowania, bo do tej pory biegałem rekreacyjnie.
5-7 km. Żadnych zawodów.
W trakcie przygotowań pojawia mi się na FB post i grupa „POLACY BIEGNĄ NAD GARDĄ”
– od tego momentu żyłem już tylko tym wydarzeniem 😊
Pracowałem, trenowałem, pracowałem, trenowałem … i tak w kółko do listopada.
Przyjazd do Rivy i ten makaron
Przyjechaliśmy z Przemkiem w piątek późnym popołudniem, autem we dwójkę z Polski.
Uznaliśmy, że to idealna okazja na „męski wypad na rocznicę 25 lat naszej wyjątkowej przyjaźni”.
Z racji tego, że północny brzeg Gardy to mój „raj na ziemi” to wszystko miałem ogarnięte:
mieszkanie, knajpki i plan na wizytę itd.
Sobota to regeneracja, odbiór pakietów startowych i wycieczka do Limone sul Garda.
Mawiają, że przed biegiem dobrze się najeść makaronu. Aby mieć zapas węglowodanów do wykorzystania na zawodach.
Idąc tym zaleceniem na kolację wybraliśmy makaron a jedną z ciekawych i blisko nas knajpek była Fresca
– szef kuchni od razu mówi: „jest stolik, ale na jedzenie dobrą chwilę trzeba czekać!” – przekonał nas.
Za chwilę mówi, że ma własne top 5 i nam o nich powie a wybór należy do nas – znowu nas przekonał.
Wzięliśmy makaron z tuńczykiem. To była uczta dla podniebienia. Najlepsza pasta z tuńczykiem.
Czuliśmy sytość i lekkość. Boska Fresca – tak ją nazywamy od tamtego momentu.
Sobota wieczór, chwila rolowania i pogadanki przyjaciół i do spania.
Czuję się tak podekscytowany, że niełatwo mi zasnąć.
W końcu udaje mi się i śpię ok. 7,5 godziny.
Dzień prawdy, czyli dzień startu
Pobudka. Kasza jaglana i banan dla mnie a Przemo lżej i mniej – on tak ma 😊
Autobus w Rivie – czwarty z kolei, bo kolejka spora, ale oboje jesteśmy w stylu „lepiej 15 min szybciej wyjść”
to na spokojnie dotarliśmy. Na miejscu sygnał, że worki w innym miejscu się oddaje to nieco nawrotkę zrobiliśmy,
ale na spokojnie zdążyliśmy. Po oddaniu worków (super worki na marginesie) robi się chłodniej to lekko truchtamy.
Ok. 10 jesteśmy przy starcie i hasło: no to WC jeszcze, aby było mniej nerwowo. W budynku kolejka na przysłowiowe 100 osób.
A na zewnątrz 5 kolejek po 30-40 os. Stoimy i czekamy… Nerwowo się robi, gdy 15 min do startu a my nadal 10-12 os. do celu …
Finalnie mamy 4-5 min zapasu, ale ciasno już na strefie żółtej do której się zgłosiliśmy.
Wciskamy się jakoś i powoli odliczamy do startu. Adrenalina rośnie.
Ja podekscytowany jak za dawnych lat podczas swojego pierwszego meczu reprezentacji uczelni w siatkówkę.
Muzyka i prowadzący świetnie podkręcają klimat. Wreszcie start!
Bieg, czyli sprawdzam siebie
Zgodnie z zaleceniami mojego trenera Mariusza, zaczynam spokojnie.
Jak to było? Kto wolniej jedzie, dalej zajedzie?
Tak naprawdę chodzi o to, aby nie dać się ponieść adrenalinie i zostawić siły na później.
Po 2 km widzę jednak, że tempo mam szybsze niż planowaliśmy.
Ale w grupie i na wyścigu myślę, że może to będzie ok. Pomagają mi pacemakerzy z balonikami, bo wiem jaką perspektywą są.
Biegnę jak zwykle bez słuchawek i delektuje się tym ilu nas jest oraz dlaczego ja tak kocham te okolice.
Jest pięknie, 12 stopni (10 listopada!), uśmiechnięte twarze a ja w dobrym samopoczuciu i z wiarą na wynik do 2 godzin.
Jest pięknie, ale … i …
Po 4 km trener mówił, abym wrzucił tempo nieco wyższe. Zwiększyłem o 5 sekund, bo średnia i tak mi wychodziła 5:10 przy 5:25-30 treningowym.
Dobrze mi się biegnie, ale po 7 km pierwszy raz łapie mnie kolka. Przez 12 tygodni przygotowań nie złapała mnie ani razu!
Nie panikuję. Myślę „o co chodzi? Dlaczego teraz? Pewnie nieco zdenerwowanie i gorszy oddech?”
Prostuje ręce do góry kilka razy i nieco ustępuje. Uff.
Mam ze sobą 2 żele i 250 ml izotoniku. Na 13 km kończę pierwszy żel i popijam od czasu do czasu napój.
I wtedy około 14 km mija mnie niewidomy biegacz z przewodnikiem. O Boże, jaki to był zastrzyk dopaminy dla mnie!
Łzy i radość jednocześnie za to jak wspaniali są ludzie. I ci co walczą i trenują mimo przeszkód i ci co im w tym pomagają.
To był ważny moment.
Następny ważny moment to zakręt w Torbole, gdzie przed zakładką mijam Przemka!
On biegnie dobre kilkaset metrów przede mną, ale czuję że jest dobrze. On w końcu biega już 3 lata i mierzył w 1:44!
Mój aktualny czas mnie cieszy, bo na 17 km mam świadomość, że mało biegaczy mnie wyprzedza a ja nadal lecę nieźle.
Choć powoli czuję, że nie uda mi się zrobić tego co trener mi zalecał.
Jak masz paliwo to dawaj na ostatnich 3-4 km jeszcze mocniej.
Zjadam drugi żel i trzymam tempo już około 10 sekund wolniejsze niż dotychczas.
Coraz bliżej mety!
Na 19 km zbliżamy się do mostu, równoległego do tunelu i to jest moje ulubione miejsce między Rivą a Torbole.
I wiem, że jeszcze 2 km. Tak niewiele. Tuż przed mostem mija mnie Piotrek (wyprzedza😊)
ambasador grupy „Polacy biegną (…) ” i życzy powodzenia.
Znowu impuls radochy, że duża grupa Polaków biegnie i przyjazny gest Piotrka.
Za chwilę przy 20 km … łapie mnie kolka. Największa z dotychczasowych. Wkrada się niepokój.
Zwalniam do 5:20-25 bo już wiem, że nie docisnę.
Patrzę na zegarek i już wiem, że zejdę poniżej 2 godzin. Walczę z oddechem, aby uspokoić kolkę.
Zbliżają się do mnie pacemakerzy i biegną za mną żwawo zachęcając do tego że to ostatnie metry i jest świetnie!
Pomogli mi wtedy utrzymać tempo. Dzięki!
Wytrzymałem…
i wpadam na metę …
zatrzymuję zegarek po 20 sekundach i …
1:48:45 wg. Garmina!
Chyba nie muszę pisać ile milionów hormonów szczęścia mnie opanowało. Czułem się wspaniale: wykończony, ale spełniony.
Nie wiedziałem, czy dzwonić do domu, czy szukać Przemka czy patrzeć na moje ulubione jezioro…
Coś niesamowitego. Szukam przy mecie wśród kibiców Przemka (obiecał, ze nagra mój finisz), znajduje go a on:
„Jak to? Już?! Sorry, ale nie nagrałem cię, bo myślałem że zdążę uzupełnić płyny” Rzucamy się sobie w objęcia!
To są chwile, że zacytuję dwa ważne dla mnie powiedzenia życiowe zaczerpnięte z muzyki:
„w życiu piękne są tylko chwile” oraz „chwile ulotne jak”.
Na koniec kilka refleksji
Dla takich chwil warto zrobić dużo.
Ja poświęciłem 12 tygodni, a będąc członkiem 6 osobowego patchworku i pracy wyjazdowej to było duże wyzwanie.
Moment na mecie wszystko mi wynagrodził. Po biegu, napiliśmy się z Przemkiem pierwszy raz od 12 tygodni
nasze ulubione whisky i poszliśmy do … Fresca na makaron z tuńczykiem!
Dziękuję grupie „Polacy biegną…..” za ułatwienia, motywację, dobrego ducha, wdzięczność
i sympatię. Takie inicjatywy wiem, że kosztują prywatny czas, ale jak coś idzie z serca to…..jest lekkie i bezcenne.
Pozdrawiam w imieniu LUK Biegam Bo Lubię (stowarzyszenie biegaczy ze Zduńskiej Woli) oraz Przemo Poznań.
Łukasz o sobie:
Biegam i skacze od małego za piłką nożną i siatkową. W tej drugiej dotarłem do 2. ligi.
Zacząłem biegać z grupą Biegam Bo Lubię rekreacyjnie od sierpnia tego roku.
A trzy miesiące przygotowywałem się do tego półmaratonu pod okiem trenera. Teraz mogę powiedzieć,
że „biegam bo lubię (BBL)”…