na pierwszą myśl, to dziwne pytanie na blogu wielkiego fana biegania.
Gdy jednak przyjrzeć się bliżej, to jest to interesujące i trudne pytanie.
Ja biegać. Ja kochać to.
Tak, kocham biegać. Zachęcam do niego – w przeróżny sposób.
Bo to prosty wspaniały sport.
Jednocześnie zawsze nie lubiłem przymusu. I twierdziłem, że nie każdy musi biegać.
Nie ma przymusu lubienia biegania i samego biegania.
Przecież co kto lubi.
Najważniejsze to coś robić dla siebie.
A czy to będzie jazda na rowerze, spacer, wspinaczka czy rolki – to obojętne.
Rób coś dla siebie i niech to będzie taka aktywność fizyczna, jaką lubisz.
I ten post będzie o lubieniu, czy raczej nie lubieniu biegania.
Obiektywne generalne powody, kiedy nie biegamy,
czyli te gdzie nie mamy wpływu na nie, albo jest on znikomy.
1. zdrowie na pierwszym miejscu.
Tu nie ma co się rozwodzić. Warto się jedynie upewnić u innego źródła, gdy zabronią biegać.
Nie poprzestawać na jednym źródle. Ale gdy diagnoza sie potwierdzi, to nie ma co ryzykować.
Największym bogactwem jest zdrowie – Virgil.
2- dysfunkcja ciała
To także powód w większości przypadków nie do przejścia. Z rzadka wkładając dużo silnej woli i pieniędzy można obejść problemy z ciałem.
Ale wspomniane warunki (czy raczej ich brak) będą usprawiedliwiające dla większości.
3- warunki lokalizacyjne
To raczej rzadkość, ale warto pamiętać, że można mieszkać w miejscu niesprzyjającym bieganiu.
Bieganie to bardzo prosty sport, jednak nie da sie go uprawiać wszędzie.
Inne powody tutaj: wysokie zanieczyszczenia powietrza czy bardzo zła reputacja okolicy.
Smog to spora przeszkoda. Można biegać w masce, ale to nie to samo.
Ja mam możliwość pojechania w las i górki kilka km dalej. Z tego często korzystam zimą.
Ale nie każdy ma takie możliwości.
4 – warunki polityczne
Tu mam na myśli dwa przypadki. Jeszcze kilka lat temu nie do pomyślenia (zdaniem większości) w Polsce.
Działania wojenne. Pokój to nie coś długotrwałego.
I nie zapominajmy o pandemiach i ograniczeniach wprowadzanych ze względu na nie.
Nawet po lesie biegać nie wolno (było).
Nie lubię biegania.
A dlaczego?
Nie lubię, bo nie.
Teraz trudniejsza sprawa. Bo dotykająca subiektywnych kwestii.
Bo mogę nie lubić biegać. Tak jak nie lubię jazzu a uwielbiam rap (jest na odwrót).
I nie analizowałem nigdy tego głębiej. Choć wkładając odrobinę wysiłku mogę to rozwinąć, czemu jazz a nie rap.
Chętnie przeczytam i obejrzę fantasy. Ale horrory – zapomnij.
I tak może być z bieganiem. Nie polubiłem tego, i już. I to jest w porządku.
Zwłaszcza, jeśli zdałeś i zdałaś test lustra.
Test lustra
Podejdź do lustra. Spójrz sobie w oczy. Spójrz w oczy bieganiu.
I zapytaj siebie:
czy zrobiłem wystarczająco dużo, aby polubić bieganie?
Może rzuciłeś ręcznikiem za wcześnie. Poddałaś się bez walki.
Poszłaś pobiegać. Biegałaś trzy miesiące i przestałaś. Nie było widać dużego progresu.
Biegałeś pół roku i nabawiłeś sie kontuzji. Doszedłeś do wniosku, że to nie dla ciebie.
Co tu jest ważne?
Wytrwanie i systematyczność! – krzykniesz.
Masz rację. Ale zróbmy krok dalej.
Głębiej w siebie.
Co robisz, gdy ci nie wychodzi?
Kombinujesz, szukasz obejścia? Analizujesz, próbujesz, testujesz, oceniasz?
Czy wolisz odpuścić? Nie wyszło, trudne to jest, a ja nie mam czasu.
I tak by nic z tego nie wyszło. Zostawię to, bo i tak nie było to dla mnie tak ważne.
Widzisz, do czego dążę?
Postawa, nastawienie
jest kluczem.
To jak zachowasz się w obliczu porażki. Błędów, które w bieganiu są nieuniknione.
Jak w życiu. Liczy się, czy rzucisz ręcznikiem, czy jednak pobiegniesz dalej.
Nie jest to jednak pseudo-motywacyjno-coachingowy post.
Jak najdalej od tego. Pamiętaj, jesteś zwycięzcą! Wystarczy silna wola i maraton przebiegniesz!
Odnajdź pokój w sobie … i w butach do biegania. Nieważne, że śmierdzą. One cię poniosą.
Dobra, koniec żartów.
Czemu ja o tych błędach? O tej postawie?
Bo to normalna rzecz robić błędy. Mylić się.
Biegać za mało. Albo za dużo. Zacząć za mocno po dłuższej przerwie.
Zapisać się na górskie ultra mimo niewielkiego doświadczenia.
Ubierać się za ciepło na trening. Biegać dla innych, a nie dla siebie.
Skupiać się za mocno celu, a nie drodze.
Naczytałeś się, że przed maratonem warto przebiec taki dystans. Za jednym razem na treningu.
Albo uwierzyłeś pochopnej “dobrej” radzie kolegi biegacza.
I potem na właściwym maratonie nogi wymiękły na 35 kilometrze.
I to nie była ta słynna ściana. Jej nie ma.
A Ty rzuciłeś to bieganie, bo debiut miał być super a było odwrotnie.
Błędy były, sa i będą.
OK, ale co z tym lubieniem i nielubieniem biegania?
W większości przypadków nie lubienie dotyczy przypadku,
gdy spróbowaliśmy biegania.
Rozpocząłem przygodę z bieganiem. I zrobiłem kilka poważnych błędów.
To mnie zniechęciło. Do tego nawarstwiły się niesprzyjające okoliczności i przestałem biegać regularnie.
Po kilku tygodniach widzę, że nie ma progresu.
Albo jest minimalny. Bądź zacząłem po przerwie za ostro i doszła kontuzja.
I mówię sobie – to bieganie nie jest dla mnie. Ja nie jestem biegaczem.
Zanim powiesz “pas, to nie dla mnie” trzeba sobie odpowiedzieć,
czy zrobiłeś wystarczająco dużo, aby dojść do tego wniosku.
Nieprawda? Walczyłeś i próbowałeś?
A co lustro ci mówi?