Drugi trening z rzędu. Długi zbieg i potem płasko. Biegnę już ponad 40 minut i czas wracać.
Był zbieg, to musi być pod górkę. Mam kilka opcji; dłuższy i umiarkowanie stromy podbieg,
stromy wymagający podbieg i “coś pomiędzy”.
Wybieram ten wymagający podbieg. Niedługo zawody, trzeba się przygotować.
Czasu na treningi nie ma dużo. Poza tym jestem na wyjeździe i się obijam 😉
No to szu, biegniemy w górę.
Ale coś dyszę. Gorzej niż Tuwima lokomotywa.
Nie zrobiłem 1/3 podbiegu i płuca wypluję a serce wyskoczy z piersi.
Zdecydowanie nie tak powinno być. Docieram do połowy i zawracam w dół.
Uspokajam oddech już na płaskim i wybieram „coś pomiędzy”.
Napływowy góral z Bielska-Białej
nie dał rady
górce pod-sandomierskiej.
Górce piszę z przekąsem, bo kto zna te rejony, ten wie, że płasko nie jest i można się solidnie zajechać tzn. zmęczyć.
Coś o tym wie Joanna, gdy odwiedziła rowerem te rejony.
Ale sorry. Nie powinno tak być, że nie daję rady podbiec.
Owszem, dzień wcześniej był mocniejszy trening.
Tak, pofolgowałem sobie ostatnimi tygodni z dietą i używkami.
Tak, miałem trochę wcześniej kilka tygodni bardzo wymagającego treningu,
co kosztowało mnie sporo sił.
I przypomniałem sobie, jak super mi się biegało, te kilka tygodni temu,
gdy chipsy, czekolady, wino, zapiekanki, filmy do późna wchodziły łatwo.
Ale mi wtedy noga podawała! Płuca i serce pracowały, a ja gnałem jak młody bóg
bielskimi ulicami.
Ta…
Może 10 lat temu i więcej.
Tak, robiłem wtedy normalne treningi. Tzn. zaliczałem trening, że się odbył.
Ale ani noga nie podawała wtedy, ani duch ani serce nie biegły.
I pewnie, gdyby serce, płuca, żołądek mogły mówić to by pomstowały na mnie.
A tak ja pomstowałem sam na siebie, bo przecież obiecałem sobie dobry start w Rivie.
Nieźle się sabotowałem, prawda?
Ale to było kilka tygodni temu i od tego czasu się raczej dobrze prowadzę.
I wtedy, przypomniałem sobie co powiedział MKON w jednym z podcastów, cytuję z pamięci:
„trening to 30%, a 70% to jak się prowadzisz”
i jak ja o tym wiem, bo do biegania podchodzę holistycznie od dawien dawna, tak …
mi się zapomniało …
I owszem, starzeję się i lata lecą – biegam od 2009 roku (a policz sobie, gdy to czytasz).
A życie rzuca kłody pod nogi i sił do biegania czasem mniej. Bieganie to forma odstresowania się, zgoda.
Ale przy dłuższej ekspozycji na stres, to jednak nie pozostaje to bez wpływu na siły mentalne.
A one też są potrzebne do biegania. Ale to trochę inny wątek, lubię wpadać w dygresję.
Kiedyś napisałem post, że nie jesteśmy robotami. Że to co robimy na co dzień, w życiu pozabiegowym ma wpływ na nasze bieganie.
Zarwałeś noc, obżarłeś się, masz wyjątkowo ciężki okres w pracy/życiu etc., to nie licz, że będzie się wspaniale biegało.
Czasem i będzie, ale częściej to będzie harówka. Zwłaszcza, jeśli licznik zbliża się do połowy przewidywanej długości życia.
Jak widać, już dawno temu zaobserwowałem przez swoje doświadczenia, że należy patrzeć holistycznie na swoje bieganie.
Dawno temu trafiłem na takie zdanie, nie pamiętam u kogo (Napoleon Hill, David Allen, Stephen Covey),
które do mnie trafiło i zapamiętałem je na dłużej.
“jesteś dziś kim jesteś, dzięki wczorajszym wyborom”
Muszę częściej do niego wracać, gdy będę chciał otworzyć kolejną tabliczkę czekolady.
Albo siedzieć do późna. Albo to i to itd.
Podsumowując, biorę się do roboty, bo forma powoli wraca.
A Ty biegaczu, to może nie sabotuj swojego biegania (jak ja ostatnio).
Szczególnie im więcej wiosen na karku masz, i lub prowadzisz bardzo intensywne życie.
Bieganie to tylko wycinek (jakże piękny!) naszego życia, i to co robimy i jak się prowadzimy ma kolosalne znaczenie dla niego.
Ten tekst powinien się kończyć:
PS. Nie pytajcie Joanny jak dokładnie wyglądała ta “niebiegowa” dieta 😉