Najgorszy, a pouczający bieg – Unisław.

Najgorszy, a pouczający bieg – Unisław.

Bo na tym dobre życie polega, że się człowiek uczy na błędach.
Najlepiej tych wyśmienitych, jak Diana doradziła Bunko*.
Zatem odkryję pewne niechlubne karty z tych starych talii mojego biegowego życia.

Unisław 30 czerwca 2012 roku.

Lato, półmaraton. Trasa dość łatwa, ale z solidnym podbiegiem na końcu.
Zemsta teściowej to jedna z jego potocznych nazw.

Do Unisławia jechałem nasłuchawszy się strasznych historii o podbiegu rozpoczynającym się w połowie 19 kilometra.
Znajomi straszyli nim tak, jak straszy się małe dzieci złą czarownicą, albo niewiernych mężów zemstą teściowej

cytat z bloga Kolegi Biegacza, tam też zdjęcie ostatniego odcinka podbiegu

A ja byłem w formie. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Cztery tygodnie wcześniej zrobiłem życiówkę na tym dystansie w Bytowie.
Do tego z upałem jestem za pan brat. Dawałem sobie z tym radę, nawet bardzo dobrze.

Zatem pomyślałem „że zrobię życiówkę na tej trasie”.

Poprzednie zawody pokazały, że jest forma. Biegałem też zawody w upale.
Chociażby Bieg Papiernika, półmaraton w Pucku itd.

Przyjechaliśmy do Unisławia ekipą z BiegamyRazem. Jest gorąco i duszno.
Nic nie dało mi to do myślenia. Przecież jestem silny biegowo.
Mojej głowy nie zmąciła wtedy myśl, że może by tak wziąć pod uwagę warunki pogodowe.
Gdzie tam! Była decyzja to biegniemy.


Pierwsze kilka kilometrów było żwawe. Najpierw biegłem z biegaczami, potem stopniowo przyśpieszałem. Bo za wolno było!
Mam zdjęcie na którym wyprzedzam biegaczy. Na tych początkowych upalnych kilometrach. To tytułowe zdjęcie na samej górze.
Ach, jak to później się zemściło na mnie.

Pierwszy kryzys przyszedł po maksymalnie* 7-8 kilometrach.

Nie miałem jeszcze połowy dystansu,
a czułem, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Brakuje mi tchu. Brakuje mi siły. To z przymusu zwalniam.
Zobaczę jak wolniejsze tempo się sprawdzi i potem pociągnę mocniej.

Cholera! Co jest?! Zwalniam i nic nie pomaga! Bo nie mogę utrzymać tempa. Niezbyt już szybkiego tempa.
Teraz już truchtam! Czuje spadek sił, nogi mi się wloką.

Ale przecież życiówka miała być! Uspokajam się i truchtam dalej. Widzę przed sobą długi łagodny zbieg!

O tu odpocznę! Niezbyt, bo jest tylko łagodnie w dół. Ale wykorzystam to i odpocznę, wmawiam sobie. Samozaklinam siebie.
Autosugestia. Placebo. Nie! Nie odpocznę, a przynajmniej nie tak. Bo nie mogę utrzymać tempa!

Truchtu nie mogę utrzymać. Muszę przejść do marszu, bo inaczej nie dam rady.
Nie ma półmetku biegu i Piotr przechodzi do marszu. Tyle może. Na tyle stać go. Musi i tylko może iść.

Zatem idę. Nie jest łatwo dla urażonej dumy. Nie jest łatwo też iść. Czuję się wypompowany.
Jakby ktoś mi na klacie położył wielki kamień i kazał oddychać. Jakbym opuścił na klatę o wiele za ciężką sztangę i nie mógł jej podnieść.

Mijają mnie znajomi. Mijają mnie wyprzedzeni wcześniej biegacze. Oni biegli, truchtali a ja byłem dramatem. Powłóczącą nogami resztką biegacza.

Jest tak źle, że nie dowierzam.

Widzę karetkę przed sobą. Jak mnie kusiło, aby wejść do środka, schować się w cieniu i chłodzie! Bardzo!
Nie wiem, czy wstyd czy nieśmiałość powstrzymywała mnie, aby zapytać panów o wodę czy
możliwość odsapnięcia w środku. Nie, dalej szedłem. Iść i tyle. Noga za nogą (nie)pyszny Piotr.

Kilka razy próbowałem podbiegać. Naprawdę! Nie dało rady. Spacyfikowało mnie po kilku sekundach. Dobrze, zatem idę. Będę grzeczny. Idzie Piotrze do Canossy. Może się wdrapie na górę, na Zemstę teściowej, może nie.

Ale zanim do tego dojdzie to jeszcze kilka kilometrów płaskiego. Łąki, pola., droga na Ostrołękę.
A w oddali zaczęło grzmieć.
Burza. Dlatego była ta duchota.

biegacze na drodze, w tle drzewa i pole
To te pierwsze kilometry i ja, który wyprzedzam! Hahaha, do czasu!

Po 15* kilometrze, może dalej, zacząłem truchtać. Tak zapobiegawczo delikatnie.
Poszło! Noga podawała do truchtu. Potem zwiększałem obroty. Czule i delikatnie.
Bo nie mogłem pozwolić sobie na kolejną pacyfikację.

Przede mną ten solidny podbieg na 19 km.

Na szczęście w cieniu. Nie wiem, czy w cieniu drzew czy chmur, chyba to i to. Pamiętam jednak drzewa.

Lubię pod górę. Lubię biegać pod górę. Ba! Lubię robić sobie pod górę.
Czasem nieświadomie nawet, ale o tym innym razem. Choć tu widzisz tego przykład, w tym poście.

Dlatego nie zdziwi Cię, że wtedy postanowiłem sie zawziąć i wbiec. Choć bardziej to było na zasadzie, ech wolnym tempem się wdrapię
i zobaczę czy i na ile dam radę.

I wbiegłem. Takim sobie tempem, jednak to nie był marsz. Można to uznać za bieg.

Niedługo potem była meta. Wbiegłem na nią z czasem 2.08. Ponad 6 minut na km.
W Bytowie zrobiłem życiówkę 1 h 37 minut co dało tempo 4,37 na kilometr!
Teraz było półtorej minuty na kilometrze wolniej.
No żesz sobie pokazał Piotrze!

To teraz do rzeczy. Do tzw. mięsa.

Czego tutaj mogłem sie nauczyć, gdybym przeanalizował bieg.

Nie myślałem.

To dziwne nie? No nie. Pomyślałem o życiówce. I tyle.
Zabrakło analizy, czy jest sens atakować życiówkę.
Zwłaszcza w dużym nagromadzeniu zawodów, bo praktycznie biegałem co tydzień, dwa.
Nie zastanawiałem się nad ryzykiem, że nie zregenerowałem się po ostatniej życiówce.

Nie pomyślałem “Piotrze, a skąd ten pomysł na życiówkę?”.
Może bym wtedy doszedł do wniosku, że nie warto, że jednak przemęczony jestem.
Że lepiej zachować siły na następne zawody.

Nie. Po prostu szybko i bezrefleksyjnie podjąłem decyzję o biegu na życiówkę.
Refleksja była mi obca. Gdybym wtedy się zatrzymał na chwilę i zapytał siebie „czemu akurat ta życiówka?”
to może trybiki w głowie by sie ruszyły i jakaś klepka wskoczyła na miejsce. Nie.

Kolejny błąd z gatunku braku myślenia był na starcie. Widziałem jak duszno i gorąco jest. Ale gdzie tam!
Była decyzja to nie zmieniamy nic i robimy swoje.

Zrobiłem. Kilkukilometrowy marsz.

Niedostosowanie tempa biegu do warunków.

Chociażbym zacząłbym ostrożniej i potem się rozkręcał. O ile byłoby to możliwe.
Ale nie. Szarżujmy. Wolno jest, będzie szybciej.

Jeśli to nie dostosowanie tempa do warunków nie przemawia do Ciebie to wróć wzrokiem i pamięcią do tego:
“Truchtam droga w dół. Jest w dół a ja zwalniam! Nie no, nie dam rady już nawet truchtać. Maszeruję … 🙁 “

W swoim biegowym życiu popełniłem jeszcze kilka biegów, które chciałbym zapomnieć. Z drugiej strony te błędy
i tak by przyszły. Prędzej albo później. Nie można sie ich bać. Trzeba je przemyśleć (tak!) i wyciągnąć odpowiednie wnioski.

O bieganiu bez różu (ale z sukcesem) przeczytaj u Asi.

*to był rok 2012, a ja to piszę w 2023 roku, mogę mylić, ale raczej tylko o 1-2 kilometry.
** polecam ten komiks, godny uwagi w życiu zawodowym (i nie tylko).

Przydatne? Proszę podziel się:
Napisz komentarz :)

Comments

No comments yet. Why don’t you start the discussion?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *