O tym jak właściwe planowanie i realizacja zdaje egzamin.
Nie biegałem w tym roku sześć miesięcy z rzędu.
Bite pół roku – auuu!
Dziesiątego listopada miałem pobiec półmaraton. Nad Gardą:
Garda Trentino Half Marathon
Miałem tylko miesiąc na przygotowanie się.
I to nie byle jakie:
- wrócić do biegania
- nie dopuścić do nawrotu kontuzji
- nie przeciążyć się (co jest w części powiązane z ryzykiem odnowienia kontuzji, ale nie tylko)
- wpleść to w harmonogram
- nie oszaleć 😉 czyli nie dać się ponieść presji i trzymać się planu
- przygotować się na tyle dobrze, aby nie za długo biec ten półmaraton.
Zdaję sobie sprawę, że to może być trywialne. Że mamy inne ważniejsze projekty w większej skali (i ja mam!)
Ale, to tylko tak się wydaje. Jeśli jesteś biegaczem, albo pasjonatem jakiejś aktywności, którą
musiałeś porzucić na dłużej, to wczujesz się w moją sytuację.
Ten rok biegowo będzie taki sobie.
Gdyby nie półmaraton to byłby po prostu słaby.
A dlaczego biegacz Piotr ma słaby rok?
Bo nie biegałem od kwietnia do października – sześć miesięcy z rzędu.
Bite pół roku. Od czwartego kwietnia do siódmego października.
Ja, oddany bieganiu od 2009 roku. Z dwutygodniowymi przerwami
od biegania co pół roku. W ramach roztrenowania.
Z kilkoma dłuższymi przerwami od biegania, a najdłuższą półtora miesiąca. Aż do tego roku.
A dlaczego biegacz Piotr nie biegał tyle miesięcy?
W kwietniu za radą lekarza odpuściłem sobie bieganie. Po zabiegach i zajęciach z fizjoterapeutami
wypróbowałem broń ostateczną – odpoczynek (broń nad-ostateczna to operacja, ale tutaj nie było o tym mowy).
Dostałem leki i … przestałem biegać. Okazjonalnie rower i spacery, czasem wycieczki górskie.
Planowałem trzy – cztery miesiące nie hasać. Los chciał inaczej.
Chciałem wrócić do biegania w sierpniu. Miałbym komfortowe trzy miesiące na przygotowanie się do zawodów.
I wtedy dostałem zapalenia ucha.
Pierwszy raz w życiu. I znowu musiałem odpuścić bieganie.
Zatem kolejne tygodnie bez biegania, noszenie opaski i opatrunku na i w uchu.
Chuchanie i dmuchanie, aby nie przewiać, nie zawiać, nie …
Jestem człowiek rozsądny, nawet czasem zbyt zachowawczy.
Zatem gdy czas mijał, ja nie biegałem, to przyjąłem, że przepiszę się najwyżej z 21 km na 10 km.
To była moja alternatywa.
W październiku na miesiąc przed startem założyłem buty biegowe i poszedłem potruchtać.
I zrobiłem godzinę szybkiego biegu z podbiegami! Taką siłę miałem po przerwie.
Chyba śnisz!
Pierwszy trening zrobiłem w 25 minut truchtem. Następnego dnia powtórzyłem.
To całkowicie normalne, że po długiej przerwie ciało musi się przyzwyczaić.
Nogi, serce, płuca itd. do wysiłku. I bałem się, czy kolano znowu się nie odezwie.
Miałem z tyłu głowy lęk, że znowu zacznie boleć.
Nie odezwało się. Stopniowo przedłużałem treningi i truchtałem coraz dłużej.
Ale w pierwsze dwa tygodnie nie dobiłem do godziny, jeszcze nie. Śpiesz się powoli (na razie).
Później miałem 5 dni przerwy, trochę planowo a trochę nie.
Zbyt wietrzna pogoda – patrz ucho.
Zaplanowana wycieczka górska – 30 km górskiej wędrówki to też trening.
Ale dzięki bieganiu nauczyłem się być elastycznym.
Po koniec października wygraliśmy pakiety na Maraton Emila Zatopka w Ostravie.
Nie, nie biegłem maratonu. Ani półmaratonu. Pobiegłem dziesięć kilometrów. Asia półmaraton.
Start w zawodach był miłą i ciekawą odskocznią. Truchtałem sobie dalej.
Mając zabezpieczenie w postaci przepisania się na 10 km byłem jednak za spokojny.
Wtedy cała na różowo weszła Asia.
„Trenuj! To razem pobiegniemy półmaraton i wpadniemy za rękę na metę razem!”
[fantazjowanie: mode on]
Razem wbiegamy na metę, trzymamy się za ręce, wiatr znad jeziora we włosach, moje loki falują,
słońce świeci, uśmiechamy się, nasz pot lśni…
[fantazjowanie: mode off]
Cóż, jej słowa odniosły skutek. Dołożyły kolejną cegiełkę do planu. Pomyślałem wtedy, że czemu nie?
Utwierdziłem się w przekonaniu, że warto pobiec ten półmaraton. Uwierzyłem, że przygotuję się.
Zostało dwa tygodnie do godziny zero.
Czas na papier!
Aby rozpisać ostatnie kilkanaście dni.
I przejść do wisienek na torcie – czyli sprawdzianów.
Czyli po prostu musiałem z raz przebiec dystans zbliżony do półmaratonu.
Takie 15 -16 km byłoby wystarczające. I wtedy przebiegam z marszu te zawody w ramach treningu.
Rozpisałem dni biegowe na następne dni. Zrobiłem dwa dłuższe treningi: półtorej godziny oraz godzinę pięćdziesiąt.
Ale z pewnością nie przebiegłem choćby 20 km. I były podbiegi i byłem … wolny.
Zawody, po rocznej przerwie, po pół roku odpoczynku
pobiegłem w godzinę i czterdzieści pięć minut.
Daleko to do mojego rekordu. Ale tak miało być. Ten wynik wziąłbym w ciemno.
Patrząc po czasie, to wydaje mi się to wszystko niezbyt wielkim wyczynem. Bo łatwo jest oceniać po fakcie.
Wystarczy jednak, że przypomnę sobie moje obawy i mogę powiedzieć:
dobrze to zaplanowałem i zrealizowałem.
I ten półmaraton uratował mi rok biegowy.
A co z tym romantycznym finiszem?
Asia to rozsądna dziewczyna i zna mnie. Wiedziała, że pobiegnę dość żwawo.
Poleciła mi biec swoje. No to pobiegłem 🙂
Ale …
Po odświeżeniu się w strefie mety wróciłem na trasę wypatrując jej.
I przebiegłem z nią ostatni kilometr. Ale nie było spektakularnego i romantycznego finiszu.
Mając numer startowy z chipem przy sobie odpuściłem ponowne wbiegnięcie na metę.
Fajne story. Nie wiedziałem choć poznałem ciebie i Asię jako ambasadorów Polaków nad Gardą:)
A bieganie też fajne! Nie wierzyłem. 3 miesiące treningu od zera i od ….zera do bohatera! Byłem niedaleko za tobą Piotr nad Gardą a 4 mies temu nie biegałem więcej niż 5km. A sam półmaraton nad Gardą….tego nie da się już zapomnieć- bajka!
Dzięki Łukaszu. Właśnie czytając i przygotowując wiadomy* tekst pomyślałem o Twoim osiągnięciu.
Tak! Bieganie jest fajne. Jak to mawiam: ku chwale biegania 🙂
Zatem może do zobaczenia za rok na biegu i w Fresce? 🙂
* wiadomy nam, ale już wkrótce i innym Czytelnikom